Historia RUSH - HISTORIA ZESPOŁU


 

1968 - 1974

Zespół powstał w roku 1968 w Wilowdale - na północnych przedmieściach Toronto. W pierwszym składzie grali: Alex Lifeson (gitara), John Rutsey (perkusja) oraz Jeff Jones (śpiew, gitara basowa). Zespół grał zarówno własne kompozycje, jak i blues-rockowe standardy. W sierpniu 1968 zespół dostał pracę w kawiarni w podziemiach Kościoła Anglikańskiego w Willowdale (za 25$ za jeden występ). Problem polegał na tym, że zespół nie miał nazwy. Muzycy siedli w piwnicy Johna i starali się w pośpiechu wymyślić sensowną nazwę. Wtedy Bill Rutsey, starszy brat Johna, zapytał: a czemu nie nazwiecie się Rush? I tak już zostało.

Pewnego wrześniowego dnia Jeff Jones nawalił i zespół musiał szybko znaleźć zastępcę. Został nim kolega Alexa - Gary Lee Weinrib. Alex zadzwonił do mnie, a gdy Alex dzwonił, zwykle chciał pożyczyć mój wzmacniacz. Tym razem jednak chciał wypożyczyć mnie. Gary, który wolał być nazywany Geddy Lee, nauczył się szybko kilku utworów, zagrał z Rush i już został.

W maju 1969 doszło do tarć w zespole, w wyniku których Geddy został wyrzucony. Założył on wtedy blues-rockowy zespół Ogilvie i szło mu nieźle. Natomiast nowy skład Rush - Alex, John, Joe Perna (śpiew, gitara basowa) i Lindy Young (śpiew i pianino) bardzo szybko się rozpadł. Alex i John namówili zatem Geddy'ego aby wrócił. Tak powstał pierwszy oficjalny skład Rush.

Zespół starał się podpisać kontrakt na wydanie płyty, ale żadna z wytwórni nie była zainteresowana ich muzyką. Muzycy starali się przetrwać grając niezliczoną ilość koncertów w najróżniejszych lokalach gastronomicznych. Ludzie chcieli słuchać tylko znanych utworów, nie byli zainteresowani twórczością własną zespołu. Przypuszczalnie dlatego zespół zdecydował się nagrać na pierwszy, promocyjny singiel utwór innego wykonawcy - Not Fade Away z repertuaru Buddy Holly'ego (na stronie B zamieścili własną kompozycję You Can't Fight It). Płytkę wydali własnym nakładem pod szyldem Moon Records. Ponieważ również singiel nie ułatwił im uzyskania kontraktu, zdecydowali się nagrać na własny koszt dużą płytę, tym razem jednak z własnymi kompozycjami.

Album nagrano i wydano dzięki zaangażowaniu managerów zespołu - Raya Danielsa i Vica Wilsona. Praca nad albumem była bardzo ciężka. Sesje nagraniowe odbywały się nocami, często po koncertach. Zespół miał ograniczony czas i środki finansowe. Muzycy nie potrafili poradzić sobie z produkcją. Na szczęście pojawił się Terry Brown, który pomógł zespołowi i pozostał ich producentem na długie lata.

Na albumie Rush znalazło się osiem kompozycji zespołu, wybranych z repertuaru granego na koncertach w ciągu ostatnich kilku lat. Były to proste kompozycje o nieskomplikowanych tekstach. Wyróżniały się dwa bardziej rozbudowane utwory - Here Again i Working Man. Krytycy porównywali twórczość zespołu do dokonań Led Zeppelin. O ile w przypadku debiutanckiego albumu można się z tym zgodzić, to naśladownictwo zarzucano im również w późniejszym okresie. Rush nigdy nie miał dobrej prasy. Zawsze zarzucano im wtórność, brak własnej inwencji, pompatyczność oraz nadmierne skupianie się na stronie technicznej muzyki. Na całe szczęście, zarówno muzycy jak i fani szybko przestali się przejmować opiniami osób, które taśmowo oceniają albumy różnych wykonawców, lansują prostą beztreściową muzykę, a twórczości Rush po prostu nie rozumieją.

Album zaczął zdobywać popularność. Spodobał się prezenterce radia WMMS z Cleveland, Donnie Halper. Jej prezentacje utworów grupy na antenie spowodowały wzrost sprzedaży albumu. Zespołem zainteresowała się wytwórnia Mercury. Podpisano kontrakt na reedycję debiutanckiego albumu oraz wydanie kolejnych. Zorganizowano trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych. I w tym momencie stało się coś nieoczekiwanego: w czerwcu 1974 John Rutsey opuścił zespół.

Dlaczego Rutsey odszedł? Jedną z przyczyn były jego kłopoty zdrowotne (Rutsey był chory na cukrzycę). Nie był to jednak najważniejszy powód. Alex i Geddy mieli inne poglądy na przyszłość zespołu niż ich perkusista. Geddy: To był bardzo trudny, pogmatwany okres. Było mnóstwo problemów. W pewnej chwili stało się oczywiste, że uda się je rozwiązać pod warunkiem, że on pójdzie swoją drogą, a my swoją. Alex i ja zawsze chcieliśmy grać muzykę bardziej skomplikowaną niż na początku. Ale John nie miał takich ambicji.

Album miał się ukazać w USA i w Europie, trasa koncertowa była zaplanowana, a nie było perkusisty. Zespół rozpoczął poszukiwania. Geddy: Pewnego dnia drzwi naszej sali prób otworzyły się i stanął w nich głupkowato wyglądający młody człowiek z maleńkim zestawem perkusyjnym pod pachą. I sukinsyn zagrał tak, że buty pospadały nam z nóg. W ten sposób do zespołu dołączył Neil Peart.

 


1975 - 1976

Gdyby Neil, który wcześniej grał na perkusji w różnych zespołach w Kanadzie i Anglii, nie pojawił się na próbie, najprawdopodobniej zespół szybko rozpadłby się i został zapomniany. Wkład Neila w twórczość grupy okazał się być bardzo duży. Był on i jest znakomitym perkusistą, nie tylko pod względem technicznym, ale przede wszystkim z uwagi na inwencję, z jaką wykorzystuje instrumenty perkusyjne. Ponadto przyjął na siebie obowiązek pisania większości tekstów (Alex i Geddy nie byli tym zainteresowani), a jego teksty szybko zaczęły odgrywać w twórczości Rush tak samo ważną rolę, jak muzyka. I wreszcie, potrafił doskonale zrozumieć się z pozostałymi członkami zespołu. Geddy: Przybycie Neila było jak znalezienie brakującego fragmentu układanki. Był jeszcze jedną osobą w naszym gronie, która również chciała grać bardziej wyrafinowaną muzykę. Można więc powiedzieć, że na swój sposób odegrał w historii Rush rolę katalizatora. Był naprawdę tym kimś, kto sprawił, że nasze ambicje mogły zostać zaspokojone.

Po zakończeniu trasy koncertowej po USA, w styczniu 1975 zespół wszedł do studia, aby nagrać swój drugi album. Muzycy postawili sobie ambitne cele: skupienie się na kompozycjach, bardziej interesujących aranżacjach, lepszej technice, a także poszerzenie poruszanej tematyki. Album Fly by Night, wyprodukowany przez Terry'ego Browna, okazał się być bardzo dużym krokiem naprzód w stosunku do debiutanckiego krążka. Wszystkie utwory były bardziej przemyślane i staranniej dopracowane. Niektóre porywały niesamowitą energią i grą gitar (Anthem, By-Tor and the Snow Dog), inne zaciekawiały nastrojem i aranżacjami (Rivendell, In the End). Pomimo że album był dość nierówny, był on znakomitą zapowiedzią kolejnych albumów zespołu. Najważniejszym utworem na płycie jest bez wątpienia By-Tor and the Snow Dog - rozbudowana epicka opowieść o walce dobra ze złem. Środkowa, instrumentalna część utworu, ze wspaniałą grą gitar, stanowi doskonałą ilustrację muzyczną bitwy (słychać walkę gitary z basem), obrazu pobojowiska i wreszcie pieśni zwycięstwa. To właśnie dłuższe, rozbudowane kompozycje stały się najważniejszymi punktami albumów Rush w tym okresie.

Album został przyjęty życzliwie. W Kanadzie zyskał status złotej płyty, a zespół otrzymał tytuł najbardziej obiecującej grupy kanadyjskiej. Stacje radiowe i prasa muzyczna konsekwentnie ignorowały Rush, zatem zespół starał się grać jak najwięcej koncertów. Stopniowo zyskiwał coraz więcej fanów. Postanowił osiągnąć sukces nie idąc na kompromisy.

Grając koncerty, zespół pisał również nowe utwory. Już w lipcu 1975 muzycy weszli ponownie do studia, aby zarejestrować album Caress of Steel. Był on dużym krokiem naprzód. Kompozycja płyty była staranniej przemyślana. Album można podzielić na trzy części. Pierwsza składa się z trzech krótszych utworów. Płytę otwiera dynamiczny Bastille Day, po nim następuje hałaśliwy I Think I'm Going Bald, poruszający problem starzenia się, oraz balladowy Lakeside Park, opowiadający o wspomnieniach szczęśliwego dzieciństwa, które pozostają wiecznie żywe. Część druga albumu to zestawiony z trzech kontrastujących ze sobą fragmentów utwór The Necromancer. Trzecia część - suita The Fountain of Lamneth, to historia życia: od narodzin i pragnienia poznania tajemnicy życia, poprzez dzieciństwo, zaznaczone buntem przeciwko rodzicom i nauczycielom, młodość porównaną do burzy, pierwszą miłość, zniechęcenie połączone z problemami z alkoholem, aż do rozczarowania odkrytą tajemnicą życia i poczucie, że w życiu zawsze jest się na początku. To bez wątpienia jeden z najważniejszych utworów w twórczości zespołu.

Muzycy byli bardzo dumni ze swojego dzieła. Spotkało ich jednak wielkie rozczarowanie. Album sprzedawał się bardzo słabo. Prasa zniszczyła album, recenzje ograniczały się do wyszukiwania porównań z innymi zespołami, a kompozycje, w tym finałową, nazwano nudnymi (niektórzy krytycy, niestety, uważają tak do dzisiaj). Były to opinie bardzo krzywdzące, gdyż obecnie, choć sami muzycy twierdzą że nie lubią albumów z tamtego okresu, wielu fanów chętnie powraca do tych nagrań. Trasa koncertowa ograniczyła się do małych klubów w małych miastach. Atmosfera stawała się coraz bardziej nerwowa, gdyż wytwórnia płytowa naciskała na muzyków, by uczynili swe nagrania "bardziej komercyjnymi". Geddy: To wszystko było bardzo przygnębiające. Nie potrafiliśmy wykrzesać w sobie w ogóle pozytywnej energii. Znikąd nie słyszeliśmy ani jednego słowa zachęty, czegoś w rodzaju "dobra robota!" albo "zagrajcie jeszcze coś". Znikąd. Zaczęliśmy więc zadawać sobie pytanie, czy warto to ciągnąć. No i pojawiła się myśl, że może lepiej się rozstać.

A jednak na przekór wszystkiemu i wszystkim, zespół nagrał kolejny album. I odniósł sukces. Stylistycznie album 2112, nagrany w mroźną zimę roku 1976, nie odbiegał od wcześniejszych. Jednak kompozycje tym razem spodobały się zarówno muzykom, jak i słuchaczom. Album ten jest przez wielu fanów Rush uważany za najlepszy. Całą pierwszą stronę analogowego krążka wypełnia muzyczna opowieść o świecie z roku 2112. Świecie, w którym planetami zjednoczonymi pod czerwoną gwiazdą Słonecznej Federacji rządzą kapłani ze świątyń Syrinksa, przy pomocy wielkich komputerów. Bohater jest przekonany, że wiedzie doskonałe, uporządkowane życie. Pewnego dnia w jaskini odnajduje gitarę. Jest zachwycony jej brzmieniem i pragnie uszczęśliwić ludzi. Spotyka go jednak rozczarowanie, gdyż kapłani niszczą gitarę, uznając ją za stratę czasu. Gdy zrezygnowany bohater wraca do domu, we śnie widzi inny świat, zniszczony przez federację dawno temu. Świat, w którym ludzie żyją wolni i tworzą wspaniałe dzieła. Nie potrafi już powrócić do życia w swoim świecie. W finale utworu ludzie ze świata widzianego we śnie powracają na planetę i przejmują kontrolę.

Cała ta opowieść, zilustrowana wspaniałą muzyką, stanowi alegorię walki jednostki przeciwko narzuconemu schematowi życia. Po napisaniu tekstu Neil Peart spostrzegł, że wykorzystał wątki z powieści Anthem Ayn Rand. Stało się to źródłem kłopotów, ponieważ oskarżono zespół o poglądy prawicowe i faszystowskie. Z kolei symbol człowieka skierowanego przeciwko czerwonej gwieździe, który to symbol (zaprojektowany przez stałego współpracownika zespołu, Hugh Syme'a) stał się niemal logo zespołu, był powodem oskarżeń o satanizm. To wszystko nie zmieniło jednak faktu, że utwór 2112 był doskonale przyjmowany na koncertach (pojawia się on na koncertach do dziś - w całości lub we fragmentach). Należy też dodać, że pięć utworów zamieszczonych na drugiej stronie analogowej wersji albumu w żadnym przypadku nie obniża jego poziomu. Album jest niezwykle równy i przyciąga uwagę od początku do końca.

Album odniósł sukces i tym razem nawet nieżyczliwi krytycy nie byli w stanie temu przeszkodzić. Zespół stał się wreszcie znany również poza kontynentem amerykańskim. Zaczął grać koncerty w wielkich salach. Podsumowaniem tego dobrego okresu stał się album o przekornym, zapożyczonym od Szekspira tytułem All the World's a Stage, zarejestrowany podczas koncertów w Toronto 11, 12 i 13 czerwca 1976. Oczywiście, krytycy i tym razem znaleźli powód aby się przyczepić. Chodziło o to, że koncertowe nagrania brzmiały zbyt podobnie do studyjnych wersji. Ale nikt już się tym nie przejmował.

Koncertowy album zamknął pewien okres. Oto co napisali muzycy w notce dołączonej do albumu: Dla nas ten album oznacza koniec początku, kamień milowy oznaczający zamknięcie pierwszego rozdziału w annałach zespołu Rush.

 


1977 - 1981

Zespół postanowił otworzyć drugi rozdział kierując muzykę Rush na nieco inne drogi. Muzycy zrobili sobie dłuższą przerwę, w trakcie której doskonalili umiejętności gry na swoich instrumentach, a także postanowili poszerzyć instrumentarium o nowe rzeczy. Pojawiły się syntezatory (klasyczne, jak też i obsługiwane stopami) oraz różnorodne instrumenty perkusyjne, jak dzwonki czy dzwony rurowe. Nowy album, zatytułowany A Farewell to Kings, zwraca uwagę zmianą stylu i nowym brzmieniem. Dawne ostre dźwięki gitar zostały złagodzone przez wprowadzenie syntezatorów, dzięki czemu brzmienie stało się bogatsze i nabrało nowego wymiaru. Bardzo ważne stało się operowanie nastrojem. Kompozycje były spokojniejsze, bardziej uporządkowane. Zespół bardzo dojrzał muzycznie. Co ciekawe, po raz pierwszy album został nagrany poza Kanadą - w Walii oraz Londynie.

Słuchaczy zaskakiwał już barokowy wstęp do otwierającego album utworu tytułowego. Drugi utwór, Xanadu, charakteryzuje się długo rozwijającym się wstępem i niespodziewanymi zmianami tempa. Tekst utworu oparty został na dziewiętnastowiecznym poemacie Samuela Taylora Coleridge'a i opowiada o poszukiwaniu nieśmiertelności, która okazuje się być zdradliwą pułapką. Z utworem tym kontrastuje prosta piosenka Closer to the Heart, która stała się później stałym punktem koncertów. Tekst do utworu Cinderella Man napisał Geddy, zainspirowany filmem Mr Deeds Goes to Town. Nastrojowa ballada Madrigal to chwila uspokojenia przed finałowym utworem. Cygnus X-I to kompozycja charakteryzująca się niespodziewanymi zmianami nastroju, muzyczna opowieść o podróży ku czarnej dziurze, a dynamiczny finał utworu pozostaje w pamięci na długo po zakończeniu płyty. Album A Farewell to Kings jest niewątpliwie najbardziej dojrzałą pozycją z okresu, gdy dominowały długie, rozbudowane kompozycje. Okresu zamkniętego kolejnym albumem.

Kolejne wydawncictwo - Hemispheres - jest dosyć dziwnym albumem. Składa się z czterech utworów, nie tworzących logicznej całości. Wszystkie zostały napisane w studiu, podczas nagrywania albumu. Pierwszy utwór, będący utworem tytułowym, jest kontynuacją utworu zamykającego poprzedni album. Tekst opowiada o konflikcie dwóch sił, rządzących różnymi półkulami mózgu - prawą, odpowiedzialną za rozsądek, rządzi Apollo, lewa, rządzona przez Dionizosa, odpowiada za zabawę. Konflikt rozwiązany zostaje przez Cygnusa, wprowadzającego równowagę pomiędzy obiema siłami. Muzycznie utwór ten nie jest jednak specjalnie ciekawy, w mało urozmaiconej kompozycji wyróżniają się dwa spokojniejsze fragmenty, zwłaszcza finałowy. Wprowadzenie nowego elektronicznego instrumentarium uczyniło brzmienie utworu zbyt syntetycznym. Po prostym utworze Circumstances następuje melodyjny i dynamiczny utwór The Trees, opowiadający o tym co byłoby, gdyby drzewa zaczęły zachowywać się jak ludzie. Zamykający album, prawie dziesięciominutowy utwór La Villa Strangiato, jest chyba najdziwniejszą kompozycją w dorobku zespołu. Ten instrumentalny utwór, który został oparty na koszmarach sennych Alexa i muzyce z kreskówek ze strusiem Pędziwiatrem, charakteryzuje się "połamanymi" frazami gitarowymi. Znakomite solo gitarowe Alexa jest chyba najciekawszym punktem albumu.

Po zakończeniu ośmiomiesięcznej trasy koncertowej, obejmującej Kanadę, USA, Wielką Brytanię i zachodnią Europę, zespół postanowił zrobić sobie wakacje. Następnie muzycy udali się do małego wiejskiego domku, aby rozpocząć pracę nad nowym albumem. Tym razem zespół poszukiwał czegoś nowego. Członkowie zespołu byli już znużeni graniem rozbudowanych kompozycji z tekstami o tematyce fantastycznej. Alex: Sądzę, że po prostu wydusiliśmy z tej formuły wszystko co się da. Skorzystaliśmy z niej kilkakrotnie i każdy następny raz byłby jedynie powielaniem samych siebie. W tym okresie muzyka rockowa bardzo się zmieniała i zmieniały się nasze inspiracje. Czuliśmy, że na lata osiemdziesiąte trzeba spojrzeć z innej muzycznej perspektywy.

Album Permanent Waves ukazał się 1 stycznia 1980 roku, ponieważ zespół chciał, aby był on "pierwszym albumem lat osiemdzisiątych". Okazał się być zbiorem melodyjnych, o prostej strukturze, a zarazem ciekawie zaaranżowanych utworów. Otwierający album utwór The Spirit of Radio stał się sporym przebojem i pozostaje do dziś najchętniej granym przez stacje utworem, pomimo że posiada bardzo sarkastyczny tekst. Mówi on o odnoszeniu sukcesu przez muzyków przy pomocy nieustannych kompromisów, z czego słuchacze nie zdają sobie sprawy. Ciekawostką jest wykorzystanie parodii fragmentu utworu Paula Simona. Równie melodyjny utwór Freewill nawołuje do odrzucenia narzucanych ideologii i podejmowania własnych decyzji. Najciekawsza kompozycja na albumie to Jacob's Ladder. Wspaniała gra gitar i perkusji znakomicie oddaje nastrój burzy - najpierw niespokojne dźwięki opisują gromadzenie się chmur i wyczuwalną zmiany pogody, później ostre i połamane dźwięki gitary, odpowiadające uderzeniom piorunów, w końcu łagodne dźwięki obwieszczające rozpogodzenie i promienie słońca przebijające się przez chmury. Utwór Entre Nous mówi o tym, że partnerzy powinni pozostawić sobie nawzajem trochę swobody. Dalej następuje piękna miłosna ballada Different Strings, a następnie najdłuższy utwór na albumie - Natural Science. Składa się on z trzech różnych części, połączonych identyczną melodią w refrenie. Część pierwszą zdominowały łagodne, leniwe dźwięki gitary, część druga to ostre i syntetyczne dźwięki oraz zniekształcony głos wokalisty, część trzecia to dynamiczna gra gitar. Skomponowanie tego utworu sprawiło muzykom najwięcej trudności, gdyż musieli wypełnić lukę po innym utworze, który został odrzucony. Był to ostatni z długich, trwających ponad siedem minut utworów.

Po zakończeniu kolejnej trasy koncertowej, wieńczącej sukces albumu Permanent Waves, zespół miał zamiar zająć się wydaniem kolejnego albumu koncertowego. W wyniku rozmów pojawiły się jednak pomysły na nowy album. Muzycy odłożyli więc plany dotyczące albumu koncertowego (wcześniej jednak zagrali zaplanowane koncerty, na których zarejestrowano nagrania z myślą o tym albumie) i zabrali się za pisanie nowych piosenek. W międzyczasie wzięli gościnnie udział w nagrywaniu albumu Battlescar ich przyjaciół z grupy Max Webster. Piszący teksty dla tej grupy Pye Dubois zaproponował muzykom Rush wykorzystanie swojego tekstu. Po pewnych zmianach powstały słowa do utworu Tom Sawyer.

Album Moving Pictures ukazał się we wrześniu 1981 roku i odniósł spory sukces. Do dzisiaj pozostał najlepiej sprzedającym się albumem Rush oraz jest uznawany za najlepszy ich album w opinii wielu fanów, krytyków (oczywiście tych, którzy potrafią napisać o Rush coś konstruktywnego) oraz samych muzyków. Okładka albumu, zaprojektowana jak zwykle przez Hugh Syme'a, stanowi swoistą interpretację tytułu albumu: przedstawia osoby kręcące film ("ruchome obrazy") o ludziach noszących obrazy, które poruszają swą wymową stojących obok ludzi.

Muzyka zawarta na albumie charakteryzuje się jednostajnym (lecz nie nużącym) brzmieniem. Wszystkie utwory są utrzymane w podobnej konwencji stylistycznej. Proporcje gitar i instrumentów klawiszowych są równomiernie rozłożone. Aranżacje są bogate, nawet gęste, jednak nie przeładowane. Do niektórych utworów nagrano po trzy lub cztery partie gitar. Brzmienie jest dość chłodne i syntetyczne. Śpiew Geddy'ego stał się spokojniejszy, niższy, nawet trochę monotonny. Dzięki wprowadzeniu większej ilości elektroniki album zabrzmiał bardzo nowocześnie. Muzyka Rush zmieniła się, a przy tym trafiła w gusta słuchaczy.

Pierwszy utwór, wspomniany wcześniej Tom Sawyer, stał się równie dużym przebojem, jak Spirit of Radio. Oparty jest na syntezatorowej melodii, którą Geddy grywał dla rozgrzewki przed koncertami i próbami. Red Barchetta umiejętnie steruje napięciem przez zestawienie spokojnych i dynamicznych momentów. Tekst oparty jest na futurystycznym opowiadaniu Richarda Fostera. Po raz pierwszy na albumie Rush pojawił się w pełni instrumentalny utwór - YYZ. Jego tytuł to kod lotniska w Toronto. Muzycy wybrali ten tytuł, ponieważ "gdy YYZ pojawia się na naszych bagażach, cieszymy się, bo jesteśmy znów w domu". Kolejny utwór, Limelight, pisany jest z pozycji znanego muzyka, który staje się osobą publiczną i musi zrezygnować z dużej części prywatności. The Camera Eye, zbudowany z dwóch identycznych muzycznie części, zestawia na zasadzie kontrastu mieszkańców Nowego Yorku i Londynu. Witch Hunt wprowadza w ponury nastrój sądu nad czarownicą pośród nocy i ostrzega przed ludźmi, którzy pragną rządzić tłumem i narzucać mu własne poglądy. Aby nagrać odgłosy tłumu we wstępie do utworu, muzycy wypędzili wszystkie osoby na zewnątrz studia w środku bardzo mroźnej nocy. Ostatni utwór, Vital Signs, powstał dopiero w trakcie nagrywania albumu. Różni się on nieco od pozostałych utworów, stanowi niejako zapowiedź kierunku, w którym zespół pójdzie na kolejnym albumie.

Tymczasem po kolejnym tournee pełnym sukcesów zespół postanowił powrócić do pomysłu wydania albumu koncertowego. Wykorzystano nagrania z dwóch ostatnich tras koncertowych. Jednak koncepcja, aby nie był to zapis koncertu, lecz coś w rodzaju koncertowego greatest hits sprawiła, że album Exit... Stage Left nie zabrzmiał najlepiej. Wyciszanie utworów i przedzielanie ich ciszą zniszczyło dramaturgię koncertów. Album broni się poprzez niektóre fragmenty, zwłaszcza dynamiczne Red Barchetta i The Trees (z gitarowym wstępem zatytułowanym Broon's Bane) oraz żywiołowo zagrane La Villa Strangiato. Ciekawostką jest solo na perkusji, wplecione w YYZ. Drugi album koncertowy zamknął kolejny rozdział w historii zespołu.

 


1982 - 1988

Gdy po wielu latach grania zespół odnosi wreszcie sukces, powstaje ryzyko, że przestanie się zmieniać, że zacznie powielać sam siebie. Tego muzycy Rush nie chcieli. Wchodząc w nowy okres działalności, postanowili zmienić niemal wszystko. Fryzury, stroje i brzmienie.

Zespół był bardzo podekscytowany możliwością poszukiwania czegoś nowego, wkroczeniem na nieznane tereny. Alex: Chcieliśmy uzyskać bardziej konkretne brzmienie, w którym wszystko ma swoje miejsce a wszystkie instrumenty zyskują trochę perspektywy. Nie kierowaliśmy się tym, aby gitara była "tu" a bębny "tam", lecz aby wszystko było bardziej rozłożone. Potrzebowaliśmy więcej czasu w studio na eksperymenty. Geddy: Jest to kierunek, w którym od dawna chcieliśmy pójść. To coś, co pojawia się wraz z dojrzałością. Graliśmy przez te wszystkie dziwne czasy i zrobiliśmy to, co chcieliśmy. Teraz bardziej skupiamy się na komunikacji i o tym jest ten album. Jeszcze raz Alex: Jest to album bardziej przystępny, wszystko jest bardziej oczywiste i zwięzłe. Każdy może się do tego odnieść, nie musisz wnikać w całość. Nigdy nie byliśmy aż tacy poważni. Zrobisz kilka rzeczy które tak wyglądają i dostajesz etykietkę, nieważne co zrobisz. Zawsze dostajesz etykietkę typu "oto Rush, heavymetalowy zespół". Ale ja mam to gdzieś, bawię się dobrze i o to chodzi! Neil: Album mówi bardziej o ludziach, mniej o ideałach. Staram się nie pisać o symbolach, lecz o rzeczywistych ludziach i rzeczywistych ludziach w rzeczywistym życiu.

Muzycy dopięli swego, większość fanów nie była jednak zachwycona tym, co przyniósł album Signals. Nie przekonały ich prostsze kompozycje, wprowadzenie syntezatorów na pierwszy plan i cofnięcie gitary w tło. Brzmienie gitary porównywano często do The Police. Jakkolwiek album był krytykowany za to, że nie jest taki jak dawniejsze dokonania zespołu, na początku lat osiemdziesiątych był zdecydowanie na czasie. Tak jakby muzycy chcieli pokazać, że potrafią grać tak jak inni i potrafią zrobić to lepiej.

Dzisiaj, choć wielu fanów nadal nie lubi tego albumu, z perspektywy czasu można powiedzieć, że był on ciekawym eksperymentem, interesującą wędrówką w nowe, nieznane obszary. W trakcie pracy nad albumem muzycy eksperymentowali z różnymi urządzeniami elektronicznymi. Większość utworów zostało zdominowanych przez syntezatory, jak np. mroczne Subdivisions czy monotonne, lecz intrygujące The Weapon, w którym gitarowe solo Alexa tonie wśród syntezatorowych planów, a sam utwór odznacza się mocnym, wyraźnie zaznaczonym rytmem. Instrumenty elektroniczne wprowadziły ciekawy efekt "rozmazania" brzmienia, tworząc nieco senny nastrój. Nieco inne rozwiązanie zastosowano w The Analog Kid, dynamicznym utworze podzielonym na partie zdominowane przez gitarę oraz przez syntezatory. Z kolei New World Man to prosta, wesoła piosenka, potwierdzająca słowa Alexa, że twórczość Rush nie jest śmiertelnie poważna. Utwór ten został skomponowany w studiu w sposób spontaniczny, gdy okazało się, że album jest za krótki i potrzebny jest jeszcze jeden utwór. Najbardziej wyróżniającym się utworem jest Losing It. Ta nietypowa jak na Rush, spokojna i nastrojowa piosenka, opowiadająca o pisarzu, który stracił dar pisania i tancerce, mającej za sobą lata popularności, zyskała niezwykłe brzmienie dzięki wprowadzeniu wiolonczeli, na której zagrał Ben Mink z zespołu FM. Zamykający album utwór Countdown został zainspirowany startem Columbii (pierwszego promu kosmicznego), którego muzycy byli świadkiem. Syntezatorowe dźwięki, połączone z głosami wydobywającymi się z megafonów, oddają atmosferę oczekiwania na wielkie wydarzenie, przechodząc w ostre dźwięki gitary basowej.

Efekt końcowy chyba nie do końca zadowolił muzyków. Alex nie był zachwycony tym, że jego gitara została zepchnięta na dalszy plan. Dodatkowo podczas koncertów okazało się, że nie tak łatwo jest wykonywać utwory z tej płyty zachowując ich brzmienie. Geddy musiał, jak sam to określił, miotać się pomiędzy mikrofonem, gitarą basową i klawiszami, na czym ucierpiały koncerty. W pewnym momencie muzycy zaczęli się nawet zastanawiać nad rozszerzeniem składu o klawiszowca, lecz ostatecznie nie podjęli takiej decyzji. Po zakończeniu trasy koncertowej zespół był zgodny co do jednego: następny album musi zabrzmieć inaczej.

Pierwsza decyzja była zaskakująca: muzycy postanowili zrezygnować ze współpracy z Terry Brownem, który był producentem wszystkich dotychczasowych albumów. Przyczyną nie było jednak niezadowolenie ze współpracy z Brownem. Zespół chciał sprawdzić, czy osoba z zewnątrz potrafi spojrzeć na muzykę Rush z innego punktu widzenia i wprowadzić do niej coś nowego. Rozstanie z Brownem było trudne i bolesne. Na pożegnanie Terry udzielił muzykom kilka rad i zespół rozpoczął poszukiwania nowego producenta. Sporządzono listę producentów, odpowiedzialnych za albumy, których brzmienie muzycy uważali za odpowiednie, następnie rozpoczęło się sprawdzanie kto jest wolny i zainteresowany. Ostatecznie wybrano producenta, z którym zespołowi udało się porozumieć co do koncepcji albumu. Na dwa tygodnie przed planowanym rozpoczęciem nagrań producent zrezygnował, twierdząc, że "nie jest odpowiednim człowiekiem do tej pracy". Podłamało to trochę członków zespołu, lecz zawzięli się że zrobią to, co zaplanowali. Cała procedura została powtórzona. Udało się znaleźć kolejnego producenta, który musiał jedynie rozwiązać "kilka złożonych problemów". Gdy zespół chciał zabrać się do pracy okazało się, że "kilka złożonych problemów" sprawia, że producent jest zajęty i nie może podjąć się produkcji albumu Rush.

Zespół był bliski zniechęcenia. Pozbierał się jednak i rozpoczął pisanie utworów na nowy album. Jednocześnie rozmawiali z wieloma producentami szukając takiego, który wniesie do nagrań entuzjazm i nowe pomysły. Po długich poszukiwaniach nowym producentem został Peter Henderson. Ponieważ utwory były gotowe, można było przystąpić do nagrań. Entuzjazm zespołu szybko przeszedł jednak w zniechęcenie. Wokół było wiele problemów, z którymi członkowie zespołu musieli sobie radzić. Nie potrafili, pomimo wielu wysiłków, uzyskać takiego brzmienia, jakie chcieli. Atmosfera była napięta. Geddy wspomina: Pierwszy raz nagrywaliśmy bez Terry'ego, co przekonało nas jak wielu kłopotów uniknęliśmy dzięki niemu w przeszłości. Przesłanie tej płyty jest dość mroczne i chyba oddaje stan naszego ducha, kiedy nagrywaliśmy ten materiał. Alex: Peter Henderson był dobrym inżynierem dźwięku, ale jako producent nie sprawdził się. Nie bardzo rozumiał, czego od niego chcemy. Nagrywanie tej płyty zajęło nam sześć miesięcy i czuliśmy się potem jak przepuszczeni przez wyżymaczkę. Wiele lat potem, na pytanie "czy byłeś kiedyś niezadowolony z albumu tuż po jego nagraniu", Geddy wskazał właśnie na ten, mówiąc: Ten album był skrajnie trudny do zrobienia i nie sądzę abym mógł go lubić, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich został nagrany. Zaraz po zakończeniu nagrań zapragnąłem od niego uciec.

Mimo wszystko album Grace Under Pressure jest interesującą pozycją w dyskografii zespołu. Brzmienie uległo tu zauważalnej zmianie. Proporcje gitary i instrumentów klawizowych są bardzo dobrze wyważone. Wyraźnie słychać podział na fragmenty, w których prowadzącym instrumentem jest gitara lub syntezatory. Muzyka zaskakuje jak zwykle niespodziewanymi zmianami tempa, przejściami od spokojnych do dynamicznych fragmentów. Tak jest np. w otwierającym album Distant Early Warning czy w finałowym Between the Wheels. Dynamiczne utwory Afterimage, poświęcony tragicznie zmarłemu przyjacielowi zespołu, Robbiemu Whelanowi, oraz Kid Gloves, kontrastują ze spokojniejszym Body Electric czy z The Enemy Within. W Red Sector A zastosowano nowatorskie rozwiązanie, zastępując gitarę basową syntezatorem (efekt ten lepiej wypada na koncertach). Wyróżniającym się na albumie utworem jest zakręcony Red Lenses, jeden z najdziwniejszych i najbardziej zwariowanych w dyskografii zespołu.

Zimą roku 1985, po trudach sesji nagraniowej i trasy koncertowej, zespół powrócił do studia aby rozpocząć pracę nad nowym albumem. Nowym producentem został Peter Collins, który dobrze zrozumiał się z zespołem, a w trakcie nagrań służył dobrą radą. Album powstawał przez sześć miesięcy w wielu miejscach: w Ontario, Miami, w Anglii i na Karaibach. Utwory napisano dość szybko, przy czym sposób ich powstawania był inny niż dotychczas: najpierw powstawała podstawowa struktura, którą później rozbudowywano o kolejne elementy, nieraz powstające spontanicznie podczas pracy w studiu. Fani, którzy spodziewali się powrotu do dawnego brzmienia, musieli poczuć się rozczarowani, ponieważ muzycy postanowili pójść w innym kierunku. Rozbudowano w znacznym stopniu instrumentarium elektroniczne. Wykorzystano samplery i gitarowe procesory efektów. Pojawiła się nawet elektroniczna perkusja Simmondsa. Muzycy byli najwyraźniej zafascynowani nowymi możliwościami gwałtownie rozwijającej się techniki. W wykorzystaniu nowego instrumentarium pomagał muzykom Andy Richards. Z nowego brzmienia nie było zadowolonych wielu fanów, którzy zarzucili zespołowi, że zaczął grać pop. Również Alex nie był w późniejszym okresie zadowolony: Brzmienie syntezatorów wypełniło całą przestrzeń, tak że zabrakło miejsca dla mojej gitary. Musiałem wiele partii skomponować na nowo.

Album Power Windows zawierał osiem utworów. Były to dłuższe, rozbudowane kompozycje, zdominowane przez brzmienie instrumentów elektronicznych. Po raz pierwszy gitara zeszła na dalszy plan, tworząc muzyczne tło, a syntezatory stały się instrumentem prowadzącym melodię. Utwory zawarte na albumie odznaczają się przede wszystkim olbrzymim ładunkiem pozytywnej energii, po prostu porywają słuchacza. Jedynym wyjątkiem jest tu zamykający album, spokojny, lecz oparty na mocnym rytmie utwór Mystic Rhythms, w którym Neil wykorzystał afrykańskie instrumenty perkusyjne. Innym ciekawym rozwiązaniem było wprowadzenie przetworzonego elektronicznie głosu chóru w zakończeniu Marathon. Nie ma sensu wymieniać tu poszczególnych tytułów, ponieważ cały album odznacza się bardzo równym poziomem, a utwory są tak zróżnicowane, że słuchanie albumu nie nuży. Można śmiało stwierdzić, że poszukiwania muzyczne przyniosły wreszcie oczekiwany skutek. Muzyka Rush zabrzmiała bardzo nowocześnie i żywiołowo, wręcz przebojowo, choć sukcesów na listach przebojów nie odniosła.

Jesienią roku 1986 zespół przystąpił do pracy nad kolejnym albumem. Nagrania rozpoczęto zimą 1987 i tak jak poprzednio, odbywały się w wielu miejscach, aby zmiany otoczenia korzystnie wpłynęły na muzykę. O albumie tym Geddy powiedział: Dla mnie to punkt zwrotny. Wspięliśmy się na górę i teraz, gdy osiągnęliśmy szczyt, musimy się zdecydować w jakim kierunku się udamy. Jednak na zmiany było jeszcze za wcześnie. Album Hold Your Fire okazał się kontynuacją swojego poprzednika. Brzmienie nie zmieniło się zasadniczo. Nadal było zdominowane przez syntezatory, a gitara nawet została cofnięta jeszcze bardziej w tło. Przybyło kilka nowych instrumentów elektronicznych, w tym komputer, sterujący syntezatorami.

Najważniejszą różnicą jest jednak to, że muzyka znacznie złagodniała. Utwory nie były już tak dynamiczne i porywające, jak na Power Windows. Jedynie Force Ten i Turn the Page, może jeszcze Time Stand Still są bardziej dynamicznymi fragmentami. Pozostałe są spokojniejsze. Utwory stały się prostsze i bardziej przystępne, oczywiście w porównaniu z dawniejszymi dokonaniami zespołu. Oczywiście muzycy nie zrezygnowali z typowego dla Rush sposobu grania, z częstymi zmianami tempa i nastroju. W muzyce pojawiły się nowe elementy, jak kobiecy śpiew w Time Stand Still (partia wokalna wykonana przez Aimee Mann z zespołu 'til Tuesday) czy orientalne motywy w Tai Shan, będącym reminiscencją z podróży Neila po Chinach. Należy też dodać, że współautorem tekstu do utworu Force Ten był Pye Dubois, który wcześniej był współautorem tekstu Tom Sawyer. Sam utwór powstał w studiu, ponieważ producent uznał, że na albumie powinien znaleźć się jeden utwór więcej. Ogólnie, album nie przyniósł zaskakujących zmian, jednym się spodobał, inni nadal tęsknili za dawnym brzmieniem. Pod względem komercyjnym "przepadł", być może z winy słabej promocji, chociaż ze wszystkich albumów Rush zawierał najwięcej potencjalnych przebojów.

Album Hold Your Fire zamknął kolejny rozdział w historii zespołu. Okres, w którym zespół poszukiwał nowych dróg rozwoju, nowych muzycznych doświadczeń. Próbował odnaleźć się w rzeczywistości lat osiemdziesiątych, zachowując jednak własny styl (w przeciwieństwie do innych wykonawców popularnych w latach siedemdziesiątych). Niewątpliwie Rush stracił w tym okresie wielu fanów (choć zyskał też nowych), którzy nie mogli pogodzić się ze zmianą brzmienia i tęsknili za dawnym brzmieniem. Jednak muzycy nie widzieli sensu tkwienia w jednej stylistyce. Istotą działania zespołu było i jest stałe rozwijanie się i poszukiwanie, nie zaś granie wciąż tego samego. Jakkolwiek różnie można oceniać dokonania zespołu, jedno należy przyznać: zawsze grają to, na co mają ochotę, nie oglądając się na aktualne trendy.

Podsumowaniem tego okresu stał się album koncertowy, zatytułowany A Show of Hands, zawierający nagrania z różnych koncertów z tras promujących dwa ostatnie albumy. Zatem tradycja została zachowana - po czterech albumach studyjnych ukazał się album "live". W przeciwieństwie do poprzedniego albumu koncertowego, utwory zmiksowano w jedną całość z logicznym układem utworów, tak że słuchacz ma wrażenie, że słucha jednego koncertu. Brzmienie poszczególnych utworów nie różni się znacząco od wersji studyjnych (choć najprawdopodobniej dokonano w studiu pewnych "poprawek"). Jedynym wyjątkiem jest tu finałowy Closer to the Heart, który przeszedł długą ewolucję i stał się "żelaznym punktem" koncertów. Ciekawostką na tym albumie jest utwór The Rhythm Method - solowy popis Neila, który udowadnia, że oprócz doskonałej techniki potrafi bardzo pomysłowo tworzyć kompozycje na perkusję (jeszcze lepszym tego przykładem jest utwór Pieces of Eight, zamieszczony na płytce dołączonej do jednego z czasopism muzycznych). Poza albumem koncertowym ukazała się również wideokaseta o tym samym tytule, choć z innym zestawem utworów. Jest ona zapisem koncertu w Birmingham (a właściwie wyborem z dwóch koncertów) i pokazuje, że zespół bardzo dba o oprawę swoich koncertów, ilustrując muzykę grą świateł i laserów oraz "ruchomych obrazów".

 


1989 - 1997

Wraz z wydaniem A Show of Hands wygasł kontrakt zespołu z wytwórnią Mercury. Zespół nie odnowił go i podpisał nowy kontrakt z wytwórnią Atlantic. Jak wspominają muzycy, po raz pierwszy od piętnastu lat poczuli się wolni od wszelkich zobowiązań i terminów, zatem postanowili odpocząć. Po sześciu miesiącach zebrali się i zaczęli się zastanawiać co chcą dalej robić. Stwierdzili, że nadal potrafią czerpać radość ze wspólnego grania i chcą nagrać kolejny album. Jak zwykle, udali się do domku na wsi, aby napisać nowe utwory. Wkrótce okazało się, że ich dotychczasowy producent, Peter Collins, chce zająć się własnymi sprawami. Na nowego producenta zespół wybrał Rupperta Hine'a, który zajmował się głównie produkcją albumów zespołów popowych. Jak się później okazało. miało to znaczący wpływ na brzmienie Rush.

Warto tutaj przytoczyć kilka myśli, wyrażonych przez Neila, wyjaśniających w jaki sposób muzycy patrzą na to, co robią. "Odzwierciedlanie życia" - to mógłby być główny temat twórczości Rush przez te wszystkie lata, choć nigdy tak o tym nie myśleliśmy. Byliśmy zbyt zajęci idąc swoją drogą, tak jak inni. Lecz gdy pędzisz naprzód, musisz patrzeć przed siebie, jedynie czasami rzucasz spojrzenie w lusterko wsteczne. Nie ma po co patrzeć za siebie - tam są tylko twoje tylne światła. Spłaszczając tą metaforę: my wszyscy poruszamy się po tej drodze z różnymi lustrami i nie odzwierciedlamy jedynie życia - my reagujemy na nie. Filtrujemy wszystko swoimi własnymi soczewkami i reagujemy zgodnie ze swoim temperamentem i nastrojem. Dlatego ludzie tworzą różnie brzmiącą muzykę. W muzycznej terminologii Rush nie jest właściwie lustrem, lecz anteną satelitarną, która porusza się po drodze, chłonąc różne style, metody i wzory. Gdy przychodzi czas by pracować nad nowymi utworami, włączasz dekoder, odfiltrowujesz swoje soczewki, uruchamiasz wykrywacz gnoju, sprawdzasz wsteczne lusterko i rozpaczliwie starasz się rozwikłać swoje metafory.

Gdy nasza trójka rozpoczyna pracę nad nowym albumem, nie mamy pojęcia co zrobimy. Jest jedynie pragnienie by to zrobić i przekonanie, że potrafimy. Niepokój spowodowany rozpoczynaniem od zera znika po pierwszym lub drugim utworze, lecz tajemnica pozostaje, w pełnym znaczeniu tego słowa - nie wiemy co zrobimy. Wiemy że wygląda to dobrze, wiemy co chcemy robić w danej chwili, lecz nie wiemy co wyjdzie po zsumowaniu wszystkiego. I często nie dowiemy się przez dłuższy czas, aż album zostanie wydany i każdy wyrazi swoją opinię o nim. Wtedy to krystalizuje się w naszych umysłach i wyrabiamy sobie obiektywny pogląd - z czego jesteśmy zadowoleni, a co mogło być zrobione lepiej. I tym właśnie objawia się rozwój. Jako zespół i jako jednostki, zawsze mamy ukryty program, motywację opartą na niezadowoleniu z dotychczasowych efektów pracy i pragnienia poprawy. Ten program zmienia się gdy my się zmieniamy. Gdy zaczynaliśmy, chcieliśmy jedynie nauczyć się grać, a czasami nasze utwory były jedynie podstawą dla technicznych eksperymentów i radości z grania tego, co się lubi. Lecz nadal granie stanowi dla nas fundament, a rock jest naszym ulubionym fundamentem. Pomimo naszych wycieczek w inne style, to energia, elastyczność i postawa rocka wzbudza w nas szacunek. Ćwiczyliśmy swoje palce i odprawialiśmy egzorcyzmy na naszych demonach, próbując każdą nutę jaką mogliśmy osiągnąć w każdym tempie jakie byliśmy w stanie policzyć na naszych palcach. Lecz gdy pobawiliśmy się tym przez chwilę, zaczęły nas interesować same piosenki. Chcieliśmy nauczyć się wyrażać to co czujemy tak silnie jak potrafimy. Piosenka zawiera granie, nadaje mu strukturę i znaczenie.

Gdy osiągnęliśmy to, dalsze eksperymenty zaprowadziły nas na pole aranżacji. Gdy poczuliśmy się zadowoleni z piosenek i z tego jak je graliśmy, jako muzycy i jako zespół, nabrało znaczenia to, w jaki sposób składamy te kawałki. Aranżacja kształtuje piosenkę, skupia na niej uwagę i wprowadza równowagę. Znalazło to odzwierciedlenie na naszych ostatnich albumach, majstrowaliśmy przy melodycznych i rytmicznych strukturach, aby otrzymać najlepszą możliwą interpretację piosenki.

Te wszystkie wartości - aranżacja, kompozycja i kunszt muzyczny, zsumowane dają jedną rzecz: sposób przedstawienia muzyki. Musi on wykorzystać tą iskrę możliwości, ideę, od potencjału w głowie autora do zrealizowanego dzieła. W idealnej piosence muzyka wyraża uczucia, a słowa myśli. Czasami zachodzenie jednego na drugie jest pożądane - chcesz mieć idee w muzyce i uczucia w słowach - lecz głos zwykle dźwiga ten ciężar, musi pożenić myśli i uczucia. Ponieważ celem tych myśli i uczuć jest dotarcie do słuchacza, i aby on zareagował na nie, sukces zależy od najlepszej możliwej równowagi pomiędzy strukturą, piosenką a umiejętnościami. Podczas gdy kiedyś koncentrowaliśmy się mniej lub bardziej na każdym z nich, obecnie chcielibyśmy trzymać je wszystkie w "skrzynce z narzędziami" i żonglować nimi równocześnie.

Przedstawiając naszą muzykę, musimy spełnić kilka żądań. Oprócz wymienionych wcześniej, muzyka musi być interesująca, jej granie musi być wyzwaniem oraz musi dawać satysfakcję przez długi czas - gdy gramy ją co noc na trasie. Nagranie musi być dokonane najlepiej jak ludzie i urządzenia potrafią, aby jego słuchanie dawało satysfakcję i tworzyło pewną jakość, którą będziemy się starali odtworzyć na każdej z tych scen. Tyle Neil. To prawie manifest artystyczny zespołu.

Album Presto ukazał się w listopadzie 1989 roku. Podstawowym założeniem nowego albumu był powrót do prostego brzmienia. Geddy: Był to powrót do źródeł, przynajmniej jeżeli brać pod uwagę sposób komponowania. Pracowaliśmy nad nieco prostszymi utworami. Poprzednio daliśmy się ponieść urokom techniki komputerowej. Pewnego dnia siedzieliśmy z Alexem w sali prób, patrząc na wszystkie te cuda. I westchnąwszy, doszliśmy do wniosku, że czas zacząć komponować przy użyciu wyłącznie naszych gitar. To był naprawdę bardzo ważny moment, przełom. Album ten powstał w sposób bardziej naturalny. Brzmienie istotnie zmieniło się, gitary powróciły na pierwszy plan, instrumenty elektroniczne jedynie ubarwiają muzykę. Kompozycje są ciekawe i bardzo zróżnicowane. O ile na poprzednich dwóch albumach muzyka była utrzymana w jednej konwencji, tutaj poszczególne utwory znacznie się różnią, dzięki czemu słucha się całego albumu z zainteresowaniem. Nie brakuje typowej dla Rush dynamiki, przejść od spokojnych do ostrych fragmentów (The Pass, Superconductor, Presto). Nietypowo zabrzmiał utwór Scars, oparty na mocnym syntezatorowym rytmie. Teksty poruszają różne tematy, Red Tide mówi o niszczeniu Ziemi, The Pass krytykuje samobójstwa. Ciekawostką w dyskografii zespołu jest Anagram z zabawnym tekstem opartym na grze słów. Cały album zabrzmiał świeżo i ciekawie. Słychać wyraźnie, że muzycy chcieli pogodzić melodię, aranżacje i umiejętności muzyczne. I to się im udało, choć nie do wszystkich trafił efekt tej pracy. Sam zespół w trakcie kolejnych tras koncertowych niespodziewanie szybko zrezygnował z grania utworów z tego albumu.

Na kolejny album fani musieli czekać dwa lata. Zespół potrzebował bowiem czasu, aby odpocząć i zastanowić się nad swoją przyszłością. Album Roll the Bones ukazał się we wrześniu 1991 roku. Został stworzony w bardzo krótkim czasie: pisanie utworów i próby zajęły 10 tygodni, same nagrania - 8 tygodni. Neil tak tłumaczył wymowę tytułu: Pisząc teksty myślałem o tych wszystkich okropnych rzeczach, które mogą zdarzyć się każdemu. Możesz ułożyć najlepsze plany, lecz zawsze jest szansa że coś pójdzie nie tak. Lecz morał brzmi: spróbuj swojej szansy, rzuć kości! Album rozczarował zupełnie niektórych fanów, którzy zarzucili zespołowi, że zaczyna grać muzykę pop. Brzmienie uległo istotnie znacznemu złagodzeniu, co jest winą Rupperta Hine'a. Niektórych zadziwił fakt, że w tytułowym utworze pojawił się fragment rapowany. Był to eksperyment, którego pomysłodawcą był Neil. Zespół szukał nawet rapera, który mógłby tą partię wykonać. Ostatecznie wykonał ją Geddy. Inne kompozycje prezentują zróżnicowany poziom. Z pewnością pierwsze dwie kompozycje należą do najciekawszych w dyskografii zespołu. Są to otwierający album, szybki i porywający Dreamline oraz piękne Bravado, które muzycy nazwali jednym z najbardziej emocjonalnych i spontanicznych utworów, jakie napisali. Ten drugi utwór ubarwiło znakomite solo gitarowe Alexa. Inne kompozycje nie wyróżniają się może oryginalnością, lecz słucha się ich z przyjemnością. Po dłuższej przerwie pojawił się znowu utwór instrumentalny - Where's My Thing?, który nawet ukazał się na singlu. Nosił on podtytuł Part IV of Gangsters of Boats Trilogy - był to żart, lecz wielu ludzi nie zrozumiało go i pytało, gdzie są brakujące części trylogii. Warto też dodać, że tekst utworu Heresy był dedykowany ludziom z byłego bloku socjalistycznego.

Album Roll the Bones pozostał niedoceniony. Z pewnością ucierpiał z powodu zbyt złagodzonego brzmienia. Geddy: Roll the Bones to album znacznie bardziej urozmaicony niż Presto. Utwory są ciekawsze, a poza tym poszerzyliśmy nasz styl o nowe rozwiązania. Album rzeczywiście trochę kuleje brzmieniowo. Jest zbyt delikatny, chwilami zbyt wygładzony. Akurat tam, gdzie powinniśmy zagrać odważniej, bardziej agresywnie. Niemniej i tak uważam, że to jedna z naszych najlepszych płyt. Nic więc dziwnego, że gdy zespół przystąpił do nagrywania kolejnego albumu, założył sobie osiągnięcie ostrzejszego, bardziej wyrazistego brzmienia. Producent Peter Collins, z którym muzycy odnowili kontakty, wywiązał się ze swojego zadania znakomicie.

Gdy w październiku 1993 roku pojawił się album Counterparts, zespół udowodnił wszystkim że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Muzycy chcieli połączyć spontaniczność z wyrafinowaniem, przy bardziej organicznym podejściu do muzyki: gitara, bas, bębny. Pytany o znaczenie tytułu, Neil przytaczał dwie definicje: "duplikat" oraz "przeciwieństwo" w znaczeniu dopełnienia. Zaznaczał przy tym, że chodzi mu o coś, co leży pomiędzy tymi definicjami. Wzajemnymi dopełnieniami były muzyka i słowa, a także gitara, bas i perkusja, czy też pisanie, próby i nagrywanie. Jednocześnie muzycy przez lata wspólnego grania poznali się tak dobrze, że stali się niemal swoimi duplikatami.

Pierwszy utwór, Animate, rozpoczyna się od odliczania, następnie mocne uderzenia perkusji, po czym pojawiają się ostre dźwięki gitar. I tak aż do zakończenia ostatniego na albumie Everyday Glory: dynamicznie, ekspresyjnie, porywająco a zarazem melodyjnie. Brzmienie stało się surowe, klawisze są w śladowych ilościach. Kompozycje utrzymują równy poziom, a jednocześnie są dość zróżnicowane - z jednej strony wzniosły, balladowy Nobody's Hero z akustyczną partią gitary, czy spokojny The Speed of Love, z drugiej - "połamany" Double Agent, który Geddy określił jako "interesujący przykład szaleństwa". Counterparts można śmiało zaliczyć do najlepszych albumów w dyskografii Rush. Sukcesu komercyjnego tradycyjnie nie odniósł, natomiast fani przyjęli go z entuzjazmem. Był znakiem, że Rush zmienia się i wciąż potrafi tworzyć znakomitą muzykę.

Po zakończeniu trasy koncertowej w maju 1994, zespół ponownie zrobił sobie dłuższą przerwę w działalności. Przez półtora roku muzycy odpoczywali od siebie. Geddy mógł poświęcić więcej czasu rodzinie (urodziła mu się córeczka). Neil zajął się projektem poświęconym Buddy'ego Richa. Alex postanowił nagrać przy pomocy przyjaciół solowy album. Ukazał się on sygnowany nazwą Victor i zawierał muzykę bardzo odległą od dokonań Rush, z pewnością wartą jednak uwagi. Przerwa ta mogła oznaczać nawet zakończenie działalności. Jednak po pewnym czasie muzycy ponownie zebrali się i z entuzjazmem zaczęli pisać utworów na nowy album. Producentem ponownie został Peter Collins, który w razie problemów czy wątpliwości zawsze służył zespołowi dobrą radą. Jako tytuł albumu wybrano Test for Echo, ponieważ, jak mówi Neil, każdy potrzebuje echa, jakiegoś potwierdzenia, aby wiedział że nie jest sam. Motto, które Alex i Geddy wymyślili podczas nagrywania albumu, brzmiało: Pojedynczo jesteśmy dupkami, lecz razem jesteśmy geniuszem.

Nowy album Test for Echo nie przyniósł raczej radykalnej zmiany brzmienia. Jest to raczej kontynuacja Counterparts, chociaż momentami jest znacznie ostrzej (Dog Years, Time and Motion). Muzyka jest oparta na gitarach i perkusji, instrumentów klawiszowych prawie nie ma. Momentami zespół potrafi zagrać naprawdę ostro, jak w Dog Years, Time and Motion, czy Virtuality, którego tekst dotyczy modnej rzeczywistości wirtualnej. Instrumentalny Limbo jest doskonałym przykładem tego, że w muzyce Rush nadal jest entuzjazm, radość grania i inwencja. Kompozycje, aranżacje i gra poszczególnych instrumentów - wszystko jest tu dopasowane do siebie. Album przynosi po prostu porcję bardzo dobrej muzyki w typowym dla Rush stylu, ze zmianami tempa i nastroju, i udowadnia, że zespół nadal ma wiele do powiedzenia.

Dwa ostatnie albumy - Counterparts i Test for Echo, znakomicie przyjęte przez fanów, pozwalały mieć nadzieję na dalsze udane produkcje zespołu. Jednak wydarzyło się jednak coś, co odsunęło muzykę na dalszy plan. Najpierw latem 1997 roku Selena, jedyna córka Neila, zginęła tragicznie w wypadku samochodowym. Kolejna tragedia wydarzyła się w czerwcu 1998: Jackie, ukochana żona Neila, zmarła na raka. Przyszłość zespołu stanęłą pod znakiem zapytania.

 


1998 - 2002

Jesteśmy przede wszystkim przyjaciółmi, a dopiero potem muzykami - mówili Geddy i Alex. Neil potrzebował czasu aby powrócić do równowagi psychicznej. Rozpoczęła się najdłuższa w historii przerwa w działalności zespołu. Alex i Geddy mieli teraz czas dla swoich rodzin. Tymczasem, po kolejnych czterech albumach studyjnych, przyszedł czas na album koncertowy. Czwarty w dyskografii album z nagraniami koncertowymi - Different Stages - Live, który ukazał się w listopadzie 1998, okazał się być najdłuższym - składał się aż z trzech dysków. Pierwsze dwa zawierały materiał zarejestrowany w czasie trasy koncertowej promującej album Test for Echo, niestety, bardzo wygładzony w obróbce studyjnej. Muzycy wybrali utwory z całego okresu swojej działalności, a szczególną atrakcją jest zamieszczone wykonanie w całości na żywo suity 2112. Warto posłuchać jak ten utwór brzmi wykonany na koncercie po około 20 latach od chwili powstania. Nieoczekiwanym prezentem dla fanów był trzeci, bonusowy dysk, zawierający utwory zarejestrowane w lutym 1978, pochodzące z wcześniejszego okresu działalności. Nabywcy albumu zyskali zarem unikalną możliwość porównania występu zespołu w dwóch momentach kariery, odległych od siebie o 20 lat.

Pojawiały się plotki, że nowy album studyjny ukaże się w styczniu 2000 roku. Przerwa w działalności potrwała jednak znacznie dłużej. Wytwórnia płytowa skróciła fanom czas oczekiwania, wydając wszystkie albumy, które ukazały się do roku 1989, w wersji zremasterowanej, z poprawionym dźwiękiem. Alex Lifeson planował wydanie drugiegi solowego albumu jako Victor, jednak nic z tego nie wyszło. Milczenie postanowił przerwać Geddy. Wraz ze starym znajomym Benem Minkiem z zespołu FM (grał on na wiolonczeli w utworze Losing It) oraz Mattem Cameronem, byłym perkusistą zespołu Soundgarden, nagrał album My Favorite Headache, który ukazał się w listopadzie 2000. Geddy sam skomponował muzykę i napisał teksty, wykorzystując pomysły, które nie pasowały stylistycznie do Rush. Album zawiera dość lekką muzykę, ale nie popową. Geddy ograniczył popisy wirtuzerskie na rzecz melodii. Oczywiście trochę stylu Rush przeniknęło do tej muzyki. Album ten z pewnością ucieszył fanów Rush. Jednak gdy się ukazał, było już wiadomo, że zespół wraca do studia.

Neil, który przez ten czas poszukiwał spokoju podróżując po Ameryce Północnej, powrócił we wrześniu 2000. Wtedy ogłoszono, że Neil poślubił Carrie Nuttal. W styczniu 2001 zespół wszedł nareszcie do studia w rodzinnym Toronto, aby nagrać pierwszy od kilku lat album. Muzycy mieli nadzieję, że po tak długiej przerwie "chemia pomiędzy nimi" jeszcze zadziała. Przyjęli następujący tryb pracy: żadnych ograniczeń, żadnego konkretnego celu, bez pospiechu i nacisków, po prostu swobodna współpraca, aż do uzyskania zadowalającego celu. Alex i Geddy eksperymentowali z dźwiękiem, nagrywając wszystkie swoje próby. Neil sięgnął do swoich zapisków i napisał teksty, w których można odnaleźć ślady jego osobistych przeżyć, napisał również książkę Ghost Rider, w której opisał swoje podróże motocyklowe po Ameryce. Nastęnie przyszedł czas na komputerowy montaż zarejestrowanych fragmentów muzycznych oraz dogranie perkusji i wokali. Do współpracy, jako współproducenta, zespół zaprosił Paula Northfielda, który pracował już z zespołem jako inżynier dźwięku we wczesnych latach osiemdziesiątych. Muzycy zarezerwowali sobie dużo czasu na dopracowanie wszystkich utworów. Nagrania zakończyły się dopiero w listopadzie 2001, a od grudnia do lutego trwało miksowanie materiału. Wreszcie w kwietniu 2002 ukazał się singiel One Little Victory, a 14 maja - długo oczekiwany album Vapor Trails. Zaskoczył on fanów ciężkim brzmieniem i odejściem od stylistyki obecnej na poprzednich albumach. Zespół jednak nie chciał powtarzać już wykorzystanych pomysłów, pragnął stworzyć coś nowego. Muzycy zdwali sobie sprawę, że ich muzyka nie idzie z głównym nurtem. Wymyslili nawet ironiczne hasła reklamowe: "jeżeli przedtem ich nie znosiłeś, teraz naprawdę ich znienawidzisz" oraz "a teraz więcej tego wszystkiego, czego nie znosisz w Rush". Humor zespołowi nadal dopisuje.

Po wydaniu albumu zespół wyruszył w trasę koncertową po USA i Kanadzie, która ma się zakończyć w listopadzie 2002 (nie ma narazie planów występów w Europie). Przepowiadany przez wielu koniec zespołu na szczęście nie nastąpił. Czy zespół Rush jeszcze nas w przyszłości zaskoczy? Miejmy nadzieję, że tak.


Ciąg dalszy (prawdopodobnie) nastąpi.

 

Opracował Grzegorz Szwoch na podstawie:

  1. Tourbooks i wywiady ze stron TNMS i Grand Designs (już nie istniejących)
  2. Rush - wkładka - Tylko Rock 6/94
  3. Rush - Ruchome obrazy - wywiad z Geddym Lee, przeprowadzony przez Wiesława Weissa, Tylko Rock 11/96.
  4. Vapor Trails Bio - dostępny na oficjalnej stronie zespołu

 

 


Powrót do strony głównej